top of page

PAST-a

- największa operacja Powstania Warszawskiego

          Kamienne budynki Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej, w skrócie zwanej PAST-ą, wyglądają jakby zostały przeniesione z innej epoki. Przypominają romańsko-gotycką wieżę lub mauretańską twierdzę. Pierwsza ośmiopiętrowa kamienica została wybudowana w 1904, a druga w 1908 roku. Przetrwały obie wojny światowe i dziś można podziwiać ich oryginalną fasadę, zrekonstruowaną z wielką pieczołowitością.

            Na frontowej ścianie, tuż koło wejścia, wisi marmurowa tablica: „20 sierpnia 1944 roku Batalion «Kiliński» przy udziale innych oddziałów powstańczych po krwawych walkach zdobył ten gmach”.

            W biografii wojskowej rotmistrza „Leliwy” atak na gmach PAST-y zajmuje miejsce szczególne. Pod jego dowództwem żołnierze Batalionu „Kiliński”, przy wsparciu oddziału „Koszty” i grup saperskich, zdobyli ten bastion niemieckiej obrony, przez kronikarzy zwany „cierniem w sercu stolicy”. 

        PAST-a miała dla Niemców znaczenie szczególne. Po pierwsze, mieściła się tu główna centrala telefoniczna, zapewniająca łączność Berlina z frontem wschodnim i wszystkimi instytucjami i urzędami Generalnego Gubernatorstwa. W 1940 roku centrala została podporządkowana Niemieckiej Poczcie Wschodniej i miała 90 000 abonentów. Tuż przed powstaniem część aparatów prywatnych została wyłączona, natomiast rozbudowano sieć połączeń podległych policji i wojsku. Pierwszego dnia powstania ze sztabu dowódcy 9. Armii generała Nikolausa von Vormanna nadano depeszę do Berlina: „W całej Warszawie trwają walki. Szczęśliwie utrzymanie warszawskiej centrali telefonicznej umożliwia nam kontakt z komendanturą Wehrmachtu oraz XXX korpusem pancernym. Dowództwo 9. Armii zażądało więc sił policyjnych do zdławienia rebelii”.

            Po drugie, górujący nad centrum stolicy ośmiopiętrowy gmach był ważnym punktem strategicznym. Z jego tarasu oraz najwyższych pięter widok na całą okolicę jest znakomity nawet dzisiaj, mimo wysokiej zabudowy. Umieszczone na górnych kondygnacjach stanowiska karabinów maszynowych oraz strzelcy wyborowi nękali nieustannym ogniem okoliczne ulice Zielną, Bagno i plac Grzybowski, ruch na ulicy Marszałkowskiej został sparaliżowany. Niemieccy snajperzy byli postrachem całej okolicy; strzelali nie tylko do powstańców, ale także do kobiet i dzieci.

Autorem zdjęcia płonącej PAST-y a także ponad 1000 zdjęć dokumentujących Powstanie był EUGENIUSZ LOKAJSKI "Brok"  - sportowiec, olimpijczyk (przed II wojną jeden z najlepszych oszczepników świata), dowódca plutonu w kampanii wrześniowej, żołnierz Armii Krajowej. W Powstaniu Warszawskim służył w kompanii sztabowej "KOSZTA". Brał udział w natarciach na lokal "Esplanada", na gmach PAST-y i na komendę policji na Krakowskim Przedmieściu.  To on utrwalił na taśmie fotograficznej moment wyjścia Niemców z podziemi PAST-y; na tym podkolorowanym zdjęciu w czerwonym kółku, z laseczką, jest Henryk Leliwa-Roycewicz.

Eugeniusz Lokajski zginął 25 września 1944 pod gruzami kamienicy przy ulicy Marszałkowskiej 129.

            W pierwszych latach po wojnie na łamach emigracyjnej prasy londyńskiej toczyła się ciekawa dyskusja, będąca nie tylko próbą politycznej oceny Powstania, ale także analizą jego aspektów wojskowych. Zabierali głos publicyści, politycy i eksperci z armii. Wiele uwagi poświęcili działaniom Batalionu „Kiliński”. Postawa żołnierzy była symbolem bohaterstwa młodzieży warszawskiej, natomiast zakończona powodzeniem akcja – dobrego wyszkolenia wojskowego, właściwej organizacji i sprawnego dowodzenia. Zdobycie Prudentialu, Poczty Głównej i przede wszystkim PAST-y to akcje, które przeszły do historii Powstania Warszawskiego. Wielu komentatorów było zdania, że jednym z najlepszych dowódców w powstaniu był rotmistrz „Leliwa”, który potrafił dostosować taktykę do warunków walk ulicznych – miał umiejętność podejmowania błyskawicznych decyzji, świetny kontakt z szeregowymi żołnierzami i ludnością cywilną.

            Batalion „Kiliński” długo i starannie przygotowywał się do ataku. Wiadomo było, że zdobycie tego przypominającego średniowieczne fortyfikacje budynku o wzmocnionej, stalowej konstrukcji i grubych murach nie będzie łatwe.

          Bitwa rozegrała się w nocy z soboty 19 sierpnia na niedzielę 20 sierpnia. Tym razem dowódca miał do dyspozycji nie tylko trzystu wyszkolonych żołnierzy swojego batalionu, ale też kompanię „Koszta” kapitana Stefana Michy „Kmity”, grupę saperską Okręgu Warszawskiego AK kapitana Jerzego Skupieńskiego „Jotesa” oraz minerską drużynę kobiecą Zofii Franio „Doktor”. Powstańcy byli dobrze uzbrojeni dzięki amerykańskim zrzutom, które nadeszły kilka dni wcześniej, a co najważniejsze mieli dwie motopompy. Tej nocy odegrały one decydującą rolę.

          Punkt dowodzenia znajdował się w domu przy ulicy Zielnej 34. Już przed północą wszystkie oddziały biorące udział w akcji zajęły stanowiska w bezpośredniej bliskości budynku. Żołnierze szli jeden za drugim przez gruzy i przejścia w całkowitej ciszy i ciemnościach, trzymając się wzajemnie za pasy. Załoga PAST-y na szczęście nie zauważyła, kiedy grupy szturmowe z kompanii 1, 2, 3, 6, 8 i 9 zajęły pozycje wyjściowe przed głównym wejściem. Z wielką ostrożnością przenoszono kanistry i bańki z ropą naftową i benzyną na podwórko kawiarni „Momus” naprzeciwko gmachu PAST-y, gdzie wcześniej ustawiona została motopompa. W kilkunastu beczkach zgromadzono około trzech ton płynnego paliwa. Kiedy zapadły ciemności, grupy saperskie Okręgu AK oraz minerki z oddziału „Doktor” były gotowe do wykonania wyłomów od strony południowej na wysokości pierwszego piętra i północnej na trzecim piętrze.

          Gdy pogasły światła w większości pomieszczeń i – jak można przypuszczać – część załogi poszła spać, rozpoczął się szturm. Sygnałem miały być wybuchy ładunków wysadzających ściany.

          O północy rotmistrz „Leliwa” osobiście sprawdził gotowość wszystkich oddziałów, ich rozmieszczenie i uzbrojenie. Panowała absolutna cisza, Niemcy nie spodziewali się ataku.

            Wstąpił też do prywatnego mieszkania na trzecim piętrze, róg ulicy Zielnej i Próżnej, gdzie miały być założone ładunki wybuchowe. Właścicielka, starsza pani o miłym uśmiechu, ze spokojem przyjęła tę informację, choć wiedziała, że nie będzie miała już do czego wracać. Jeden z powstańców wspominał: „Nie zdziwiła się ani nie protestowała. Zaimponowała mi jej pełna godności postawa”. Tę noc ludność cywilna spędziła w piwnicach. Ukryła się tu także część grup szturmowych, które według ustalonej wcześniej kolejności miały ruszyć do ataku. „Punktualnie o godzinie 2.30 w nocy rozległ się pierwszy wybuch – wspomina rotmistrz Roycewicz. – Huk wstrząsa ludźmi, a w budynku pojawiają się tumany kurzu. Ruszyli, osłaniając przed pyłem usta i nosy, pędzą, by jak najszybciej przez wyłom dotrzeć do gmachu PAST-y. Zanim dobiegli, rozlega się nowy wstrząsający huk. Domyślają się, że w oficynie południowej kapitan «Chevrolet» wysadził ścianę”.

          Ale „na wojnie, jak to na wojnie” – jak mówi francuskie przysłowie – nie wszystko da się przewidzieć. Tak było i tym razem. Nie mając dokładnych informacji o grubości ścian, saperzy użyli zbyt dużych ładunków – kapitan „Jotes” 20 kilogramów plastiku, a kapitan „Chevrolet” – 14 kilogramów. W rezultacie w budynku od strony ulicy Bagno, w południowej oficynie wybuch był tak silny, że nie tylko zrobił wyrwę w gmachu PAST-y, ale także spowodował obsunięcia się ściany trzeciego i czwartego piętra. Dopiero użycie wysokich, kilkumetrowych drabin umożliwiło powstańcom wdarcie się do wnętrza. Kiedy nastąpił pierwszy wybuch, oddziały przystąpiły do szturmu.

           Motorowa pompa zaczęła działać i wlała w ciągu minuty 1000 litrów mieszanki na pierwsze piętro gmachu, a w ślad za tym został wystrzelony pocisk „piata”. Jednak ani pocisk „piata”, ani butelki rzucane przez oddziały szturmowe nie zapaliły ropy. Niemcy znajdujący się na pierwszym piętrze zdążyli ugasić ogień. Druga porcja ropy i benzyny wpompowana na pierwsze piętro spowodowała pożar. W międzyczasie nastąpił kolejny wybuch od strony ulicy Próżnej i nowa grupa szturmowa oraz oddział miotaczy płomieni przystąpił do ataku. Nieprzyjaciel stawiał zacięty opór, zrzucając z górnych pięter granaty. Żeby zniszczyć niemiecką załogę na drugim piętrze, powstańcy wpompowali jeszcze 1000 litrów mieszanki i gmach zaczął się palić jak pochodnia.

W płonącym budynku trwały zacięte walki. Oto fragment dramatycznych wspomnień minerki Barbary Matysówny „Baśki”: „Piekło – już strzelają do nas. Serią z broni maszynowej rzucają nas na gruz. Przytulam się do szafy pancernej, przede mną przycupnął «Jotes». Jest nas kilka osób skurczonych, maleńkich. Nie możemy się ruszyć – pożar szaleje. Niemcy trzymają nas w ogniu, dym wdziera się wszędzie i zaczynamy się dusić […].

            I wtedy olśnienie – mam w plecaku kilogramowy ładunek plastiku, spłonki i kilka trzycentymetrowych lontów. Kto odpali? To jedyna szansa”.

            Ładunek założył kapitan „Jotes”, został ranny podczas odpalania. „Uczułem przenikliwy ból w lewym przedramieniu – wspominał potem – i usłyszałem jakiś głos tuż nad sobą: «Już po nim». Poczułem się w obowiązku odpowiedzieć: «Jeszcze nie, proszę pana». Ktoś mnie porwał i postawił na nogi. Spojrzeliśmy na siebie z radością. Przez wybity otwór zobaczyłem błękit nieba, poczułem podmuch świeżego, orzeźwiającego powietrza i zrozumiałem, że droga do odwrotu jest wolna”.

W tym czasie drużyny szturmowe 2., 3. i 9. Kompanii podejmowały próby sforsowania bramy głównej. Trzy kolejne ataki zostały zatrzymane. Z górnych pięter leciały granaty, a ogień karabinów maszynowych stanowił przeszkodę nie do przebycia. Podczas walk dochodziło do dantejskich scen. Kilku Niemców wyskoczyło z okien płonącego budynku. Jeden z nich jako spadochronu użył zwykłego parasola, inni próbowali zejść przy pomocy drabinki linowej, ale silny ogień zmuszał ich do odwrotu. Z wnętrza budynku dobiegają co chwilę wołania: „Hilfe! Hilfe!”.

            Wśród członków załogi byli między innymi Ukraińcy z Brygady SS Bronisława Kamińskiego, których można było łatwo rozpoznać dzięki kozackim czapkom z czerwonym denkiem. Wyróżniali się okrucieństwem i bezwzględnością.

            W ogólnym zamieszaniu, kurzu i dymie, przy nieustającej strzelaninie coraz częściej dochodziło do bezpośrednich starć i walki wręcz.

            Po stronie atakujących było też coraz więcej strat. W próbach dotarcia do gmachu PAST-y ginęli nie tylko żołnierze „Kilińskiego”, ale także cywile, którzy przyłączyli się do oddziału. Patrole sanitariuszy co chwilę odnosiły do pobliskiego szpitala na ulicy Mariańskiej rannych. Serią z karabinu maszynowego postrzelony został w obie nogi „Witold” (Witold Zalewski). W brawurowym ataku na główne wejście zostali ranni plutonowy „Wilk”, podchorąży „Murzyn” i adiutant dowódcy podchorąży „Leszek”.

            W punkcie dowodzenia przy ulicy Zielnej 34, w pobliżu niższej kondygnacji gmachu PAST-y panował ożywiony ruch. Co chwilę zjawiali się łącznicy, przynosząc kolejne meldunki z przebiegu walk i odbierając rozkazy. Rotmistrz „Leliwa” utrzymywał stałą łączność telefoniczną z dowództwem obwodu dzięki „Czarnej Jance” (Janinie Łotockiej-Gajdowskiej), która zorganizowała łączność telefoniczną i obsługiwała batalionową centralę. O godzinie 7 rano u dowódcy zameldowali się kapitanowie „Jotes” i „Kmita”, kierujący grupami saperskimi. Po rozmowie z nimi rotmistrz wydał rozkaz ponownego uruchomienia motopomp. Rozległ się dźwięk silników, któremu towarzyszyły wystrzały z „piatów” i znów cała PAST-a od pierwszego piętra stanęła w płomieniach. Niemcy wyrzucali przez okna meble, przedmioty z drewna i wszystko, co mogło się zapalić. W pewnej chwili na niebie pokazały się dwa niemieckie samoloty, które kilkakrotnie okrążyły płonący gmach. Na wysokim maszcie znajdującym się na jego dachu pojawiła się „żółta flaga”, będąca umownym sygnałem: „Czekamy na pomoc”.

            W miarę upływu czasu ostrzał z górnych pięter budynku słabł, umilkły karabiny maszynowe, tylko trzecie piętro walczyło zaciekle, broniąc dostępu do przejść i klatek schodowych. „Obserwując to z mego punktu postoju, zastanawiałem się, gdzie mogła się podziać część niemieckiej załogi – wspominał rotmistrz. Nagle zauważyłem wyskakujących przez wyłom ośmiu żołnierzy, którzy pędzili co tchu w piersiach w kierunku Ogrodu Saskiego. Na to jak gdyby czekali nasi żołnierze. Wybuchła strzelanina i żaden z Niemców nie ocalał. Podobny los spotkał drugą grupę, która biegła ulicą Bagno. Jeden z wziętych do niewoli Niemców powiedział mi to, czego się domyślałem, że cała załoga dostała się włazem do podziemi budynku. Teraz mieliśmy już jasną sytuację. Niemcy znaleźli się w piwnicy i nie mogli się już z niej wydostać – na górze szalał ogień, a przy bunkrach i wyłomach czuwali nasi żołnierze. Wezwałem Niemców do poddania się, część z nich próbowała jeszcze się bronić, ale reszta wychodziła ze swych kryjówek – byli załamani, półprzytomni od dymu, ognia i strachu”.

            Powitały ich gwizdy i wrogie okrzyki tłumu, który zgromadził się przy wyjściu z podziemi. Wszyscy, żołnierze, cywile i kobiety chcieli zobaczyć, jak teraz wyglądają pokonani i upokorzeni „władcy”, idący powoli z podniesionymi ramionami, brudni, w poszarpanych mundurach. Szczególną nienawiść budził widok esesmanów. Jakiś młodziutki ranny powstaniec leżący na noszach chwycił za karabin, krzycząc: „To oni, na moich oczach, torturowali na gestapo moją matkę!”.

„Aby nie dopuścić do samosądów, zarządziłem sprowadzenie z ulicy Świętokrzyskiej oddziału wartowniczego, którego zadanie polegało na ochronie jeńców” – wspominał rotmistrz.

Zdjęcia pochodzą z książki napisanej przez Henryka Leliwę-Roycewicza i wydanej w 1979 roku w Londynie nakładem Polskiej Fundacji Kulturalnej. W książce jest też lista poległych żołnierzy - zarówno tych, którzy zginęli w walkach na ulicach Warszawy, w starciach zbrojnych, w kaźniach gestapo i tych, którzy zmarli w obozach.

          O przebiegu walk mamy dokładne informacje, ponieważ powstańcy znaleźli w budynku pamiętnik niemieckiego żołnierza Kurta Hellera z Monachium, który nie tylko notował wszystkie wydarzenia, ale także zdołał odtworzyć nastrój panujący wśród członków oblężonej załogi. Pod datą 2 sierpnia znajdujemy w jego dzienniku zapis: „Bronimy się. Jesteśmy odcięci”.

4 sierpnia: „Jesteśmy otoczeni ze wszystkich stron. Mamy nadzieję, że pomoc przyjdzie dziś albo jutro. Brak wody, brak żywności”.

5 sierpnia: „Zabity został Rudolf, Hollweg ciężko ranny. Jestem u kresu mych sił”.

6 sierpnia: „Nad ranem miałem sen. Na stoliku obok mnie stała filiżanka kawy i cukiernica. Na każdym kroku czyha śmierć. Chciałbym żyć. Moich trzech kolegów popełniło samobójstwo”.

7 sierpnia: „Niektórzy z naszych żołnierzy próbowali wydostać się z oblężenia. Zginęło czternastu, dzisiaj o godzinie ósmej zostali pochowani na podwórzu. Nie ma czym oddychać, wszędzie czuć potworny smród rozkładających się ciał”.

11 sierpnia: „Całą resztę jedzenia, jaką mieliśmy, zabrała policja, zabrali też papierosy. Jestem bardzo głodny. Kiedy przyjdzie kres tej nędzy i cierpienia?”.

12 sierpnia: „Od pięciu dni czołgi nie przywiozły nam jedzenia. Czuję się coraz gorzej, ciągłe bóle żołądka. Z trudem utrzymuję się na nogach”.

14–16 sierpnia: „Straszny głód. Nocą przychodzi strach. Kiedy na niebie pojawi się pierwsza gwiazda, myślę o swoim domu, żonie i synku, mieszkających na ziemi szczecińskiej”.

17 sierpnia: „Polacy chcą nas wypędzić ogniem i butelkami z benzyną. Znowu kilku z nas nie wytrzymało nerwowo i popełniło samobójstwo”.

19 sierpnia: „Nie ma szans na jakąkolwiek pomoc. Kto z nas pierwszy znajdzie się w zbiorowym grobie na podwórzu?”.

            Na tym kończy się dziennik. 20 sierpnia budynek PAST-y został zdobyty, a Kurt Heller trafił do niewoli razem ze 114 niemieckimi żołnierzami.

           "Leliwa” wydał rozkaz zawieszenia biało-czerwonej flagi na szczycie budynku. To zadanie powierzono trzyosobowej grupie żołnierzy z 3. Kompanii, prowadzonej przez strzelca „Ora” (Teodor Karczewski). Przedzierając się przez palące się jeszcze pomieszczenia, przez gruzowiska i dogasające zgliszcza, dotarli do tarasu na dachu i tam w pośpiechu przymocowali ją do przewodu wentylacyjnego. Widok polskiej flagi łopocącej na wietrze wzbudził wściekłość Niemców i z rejonu Ogrodu Saskiego posypał się grad kul.

            22 sierpnia dowódca Obwodu Śródmieście podpułkownik „Radwan” wydał rozkaz specjalny, w którym złożył podziękowania za ofiarność i poświęcenie 63 żołnierzom, w tym 9 kobietom, za udział w tej niezwykłej akcji. Szczególną rolę odegrały minerki z oddziału „Doktora”, sanitariuszki i łączniczki z „Kilińskiego” i dziewczęta ze służb łącznościowych.

            Zwycięstwo okupione zostało znacznymi stratami. W czasie walk o PAST-ę poległo 25 żołnierzy „Kilińskiego” i 10 powstańców z innych oddziałów.

bottom of page