top of page

Bronisław Lubicz-Nycz o walce o "Past-ę"

Bronisław Lubicz-Nycz był aktorem, nauczycielem, żołnierzem podziemia, który poświęcił wiele lat życia na zebranie dokumentacji o Batalionie AK "Kiliński". Miały być dwa tomy, ale tylko pierwszy tom został przygotowany przez Autora, który zmarł nagle w sierpniu 1981 roku. Drugi tom miał dotyczyć zdobycia Prudentialu i walk o Pastę. Z pozostawionych przez Bronisława Lubicz-Nycza materiałów, znany polski historyk, profesor Tomasz Strzembosz, stworzył rozdziały o walkach o Prudential i PAST-ę. Panu Strzemboszowi w pracy nad uzupełniniem książki pomagała między innymi Maria Manczarska, sanitariuszka Batalionu "Kiliński", która opiekowała się Rotmistrzem w ostatnich latach jego życia (zdjecie pani Marii jest w zakładce 1946-1990 - Ostatnie lata).

          Książka jest bardzo wartościowym źródłem historycznym, pełnym szczegółowych opisów działań bojowych, wspomnień uczestników oraz kontekstu historycznego. Lubicz-Nycz, sam będący uczestnikiem tamtych wydarzeń, który w 1944 roku był adiutantem dowódcy Batalionu "Kiliński", przedstawia w niej losy żołnierzy i bohaterów powstania z niezwykłą autentycznością.

          W opisie walk o PAST-ę wielokrotnie wspominana jest kompania KOSZTA (Kompania Ochrony Sztabu Obszaru Warszawskiego Armii Krajowej), której doborowi strzelcy z III plutonu pod dowództwem ppor. Jana Pollaka "Polańskiego" brali udział w ostatecznym szturmie i zdobyciu budynku PAST.

          Henryk Leliwa-Roycewicz bardzo cenił Bronisława Lubicz-Nycza i jego książkę - podarował jej egzemplarz swojemu bratankowi Stefanowi. Nie wiedział wtedy, że wujek przyszłej żony Stefana - Zygmunt Biernacki - był jednym z tych, którzy przyczynili się  do największego sukcesu Powstania Warszawskiego.

          Zygmunt Biernacki, jego przyjaciele i koledzy z sąsiedniego podwórka - Witek i Jacek Gosławscy, mąż ich bliskiej kuzynki Jan Kluczewski - zginęli 6 września pod gruzami nieistniejącego już dziś budynku przy ulicy Moniuszki 7 - pomiędzy gmachem Filharmonii a budynkiem przy dzisiejszej Marszałkowskiej 124.

          W czasie okupacji byli członkami ZWZ a potem Armii Krajowej, wykonywali wyroki na kolaborantach.

          To właśnie w istniejącym do dzisiaj domu państwa Gosławskich na warszawskim Gocławku - i obok, między innymi na ulicy Osiedle Ojców - odbywały się szkolenia żołnierzy AK a także tajne, konspiracyjne spotkania.

          Na Facebooku jest doskonale prowadzona strona Spadkobiercy Żołnierzy Kompanii "Koszta", założona przez Piotra Blaka, wnuka Jana Kluczewskiego.

          Zdjęcia z 1 sierpnia przy grobie Powstańców tutaj

​​        

Kompania Ochrony Sztabu Obszaru Warszawskiego

Armii Krajowej

"KOSZTA"

to stosunkowo mało znany szerszej publiczności  oddział Powstania, ale za to chyba najlepiej obfotografowany - jednym z żołnierzy "Koszty" był Eugeniusz Lokajski "Brok", autor większości zdjęć z Powstania. Siedzibą kompani był zdobyty 1 sierpnia  najbardziej okazały budynek przedwojennej Warszawy - gmach Towarzystwa Ubezpieczeń "Rosja" przy ulicy Marszałkowskiej, pomiędzy Sienkiewicza a Moniuszki. Na jednym z podwórek tego gmachu "Brok" zrobił wiele ciekawych zdjęć z życia codziennego powstańców, które pod hasłem "Historia jednego podwórka" można zobaczyć na stronie Muzeum Powstania Warszawskiego.

Kompania "Koszta" została zainicjowana pod koniec 1942 roku, głównie w celu ochrony sztabu Armii Krajowej. Pierwszymi żołnierzami była grupa Kursu Szkoły Podchorążych Piechoty Obszaru Warszawskiego "Ojców" - "Szkoła"

​​

Tekst na tej stronie jest dużym fragmentem rozdziału "Walki o Pastę" z książki Bronisława Lubicz-Nycza, który tak opisuje zwycięską walkę w nocy z 19 na 20 sierpnia.

"Zbliża się wyznaczona godzina. Wzrasta napięcie. w domu róg ul. Próżnej i Zielnej - zarówno chłopcy z "Koszty" (z drużyn pchor. "Rataja" i por. Polańskiego), jak i minerki zeszli do piwnic. Na III piętrze są tylko kpt. "Kmita" i kpt. "Jotes". Też schodzą, by ostatecznie sprawdzić, czy ich oddziały ustawione są w kolejności, w jakiej wbiegać mają do Pasty po wybuchu ładunku."

 

O godz. 2.58 zapala lont i razem z chłopcem zbiega do piwnicy. Zdążyli. Pada rozkaz: „Wszyscy otworzyć usta". Huk wstrząsa ludźmi, a tuman kurzu zalega całą klatkę schodową. „Kmita" woła: „Włodek naprzód!" Ruszyli ku III piętru. Osłaniając przed pyłem usta i nosy, pędzą, by jak najszybciej przez wyłom wedrzeć się do gmachu Pasty. Zanim dobieg- li-nowy wstrząsający huk. Dowódcy domyślają się, że w oficynie południowej (od strony ul. Bagna) kpt. „Chevrolet" z por. „Zawadą" wysadzili ścianę.

 

Tymczasem (w oficynie północnej) już na II piętrze klatki schodowej stwierdzili, że wybuch „ich" ładunku był tak silny, iż wybił nie tylko olbrzymią wyrwę w gmachu Pasty, ale spowodował też obsunięcie się ściany III i IV piętra domu, w którym przygotowywali się do ataku. Uniemożliwi- ło to bezpośredni dostęp do oficyny Pasty. Dopiero przystawienie przygoto- wanej kilkumetrowej drabiny ułatwiło drużynie pchor. „Rataja" wdarcie się do wnętrza. Z tą drużyną wbiegały również minerki, ale Niemcy zdążyli już z bocznych korytarzy rozpocząć ostrzał. Niemal u szczytu drabiny zostaje ranna w stopę patrolowa minerek „Iza", a „Hance" z trudem udaje się ją sprowadzić z powrotem i wyprowadzić z pola walki.

 

Wzmożony ostrzał Niemców i spowodowany pierwszym wybuchem pożar wewnątrz oficyny uniemożliwiły już wejście do niej następnej drużynie powstańców. Jej dowódca por. Polański, postrzelony w ręce i nogi, spadł z drabiny. Ci, którzy się przedtem wdarli, w liczbie około 20, a z nimi kpt.,,Kmita" i kpt. „Jotes", są zdani tylko na siebie. Z nimi jest też minerka „Baśka".

 

Taką z tych chwil właśnie mamy jej relację: „Piekło-już strzelają do nas [...] wskakuję do jakiegoś pomieszcze- nia - serie broni maszynowej rzucają nas na gruz. Przytulam się za rogiem szafy żelaznej, przede mną przycupnął «Jotes». Jest nas kilka osób skurczonych, maleńkich. Z otworów następnego pomieszczenia słychać głosy naszych - są bezpieczniejsi za ścianą. My jednak nie możemy się ruszyć - pożar szaleje, jesteśmy na jego tle, a otwory PAST-y zieją ogniem na wprost.

 

To wszystko sekundy i moment przełomowy - zza ściany padł rozkaz: <<Chłopcy! który tam z granatem?>> - wtedy wyskakuje <<Włodek>> w niemieckim mundurze i hełmie i rzuca granat w ciemną otchłań. Huk - cisza, a my dalej za ścianą. Tam już bezpieczniej, tam chłopcy z «Koszty>> borykają się z kaemem. Coś im nie wychodzi. Przeskakujemy dalej, do następnych pomieszczeń. Jest jakaś klatka schodowa - wszędzie pełno przewodów, drutów, powalonych mebli. Chłopcy penetrują przyległości.

 

Bardzo szybko orientujemy się, że jest nas około 20 osób, że jesteśmy odcięci, że Niemcy już nie dadzą się ruszyć i trzymają nas w ogniu, że dym wdziera się wszędzie i zaczynamy się dusić. Zaczęto szukać możliwości wydobycia się z tego piekła. Rozpoznano, że moglibyśmy się wydostać na stronę zachodnią, ale trzeba wywalić ścianę. Ale jak? I wtedy olśnienie - mam w chlebaku kilogramowy ładunek plastiku, spłonki i kilka trzycentymetrowych kawałków lontu. - Jak gruba jest ściana? Co za nią? Kto odpali? Wszystko dzieje się błyskawicznie - to jedyna szansa. Wycofujemy się wszyscy na klatkę schodową. Odpali sam <«Jotes». (Moją gotowość kategorycznie odrzucił). Musi wycofać się około 10 metrów.

 

Huk rzucił nas znów na ścianę. «Jotes>> upada. Trzyma się za opadnięte ramię.

„Uczułem przenikliwy ból w lewym przedramieniu - zwierza się kpt. „Jotes"- i usłyszałem jakiś głos tuż nad sobą «Już po nim». Poczułem się w obowiązku odpowiedzieć: «Jeszcze nie, proszę pana». Ktoś mnie porwał i postawił na nogi. Był to kpt. «Kmita». Spojrzeliśmy na siebie z radością. Pomyślałem, że ręka to głupstwo, gdy przez wybity otwór zobaczyłem błękit nieba, odczułem podmuch świeżego orzeźwiającego powietrza i zrozumiałem, że droga do odwrotu jest wolna".

 

Cała drużyna ,,Włodka" jest już zebrana przy nowym wyłomie. Szybka decyzja kpt. ,,Kmity": „Skaczemy!" Kapitan mocnym pchnięciem pomaga każdemu, aby z I piętra wyskoczyć z poszerzającego się na zapleczu ognia w rumowisko cegieł na podwórku. Tu trzeba jeszcze szybko przebiec otwartą przestrzeń, aby uniknąć niemieckiego ostrzału. Udaje się dobiec do najbliższej osłony i „Baśce", i kontuzjowanemu kpt. „Jotesowi", a także innym chłopcom i ostatnim: kpr. „Markowi" oraz kpt. „Kmicie". Przed wyskoczeniem z oficyny kpt. ,,Kmita" polecił jeszcze 17-letniemu,,Markowi" podlać ostatnią bańką benzyny zgromadzone w pobliżu meble, co wzmogło ogień we wnętrzu oficyny.

 

Jest już po godz. 7. Kpt. „Kmita" rozmawia z por. „Zawadą", który poczuwa się do obowiązku złożenia raportu o sposobie wykonania zadania przez jego grupę szturmową. Okazało się, że z jakichś powodów grupa saperów z kpt. ,,Chevroletem", pchor.,, Wiktorem" i minerką „Dorotą" w ostatniej chwili przyłożyła ładunek plastiku nie-jak planowano-do oficyny budynku od ul. Bagno (czyli od strony zachodniej), lecz do ściany szczytowej tej oficyny od strony południowej, co wydłużyło drogę do wydostania się z oficyny oddziału kpt. ,,Kmity". Ładunek podpalony lontem przez kpt. ,,Chevroleta" spowodował wówczas dużą wyrwę w ścianie szczytowej oficyny.

 

Wtedy wdarli się chłopcy por. „Zawady" i kilku wawerczyków z ,,Kilińskiego" - po drabinach na I piętro oficyny równoległej do Pasty i pełzając po ciemku rozpoznawali sytuację w dużym, pustym pokoju. Po lewej stronie naprzeciw wyrwy natrafili na dwa schodki przy drzwiach, a po prawej widoczne były dwa okna wychodzące na wewnętrzne podwórze Pasty. Drzwi były zamknięte, ktoś strzelił w zamek - mimo to pod naporem nie ustępowały. Zza drzwi usłyszano wołanie: „Parole" (hasło!) Któryś z chłopców nie zrozumiawszy, o co chodzi, krzyknął żartem: „Karolek - to my!" Teraz odpowiedzią były strzały z pm. Atakujący zareagowali granatami. Bez skutku. Odgłosy walki wywołały też ostrzał z naprzeciwka przez okna z pięter małej Pasty. Dwóch atakujących zostało rannych; zniesiono ich z piętra79. Reszcie grupy - wziętej w dwa ognie - nakazano wycofanie się, ale we wnętrzu oficyny wzniecono ogień 80. Po jakimś czasie, gdy ogień palącej się oficyny i gmachu Pasty zasnuł dymem otoczenie, saperzy wywalili duży otwór w murze odgradzającym od południa wewnętrzne podwórze.

 

Zapał do walki był ogromny. Ppor.,,Dębica" wspomina:

„Leżeliśmy w tym piekle pod murem niższej PAST-y, nie mogąc dobić się do głównego wejścia PAST-y. Niemcy zrzucali z okien granaty na ulicę, a dostępu bronili ogniem maszynowym. Z drugiej strony budynku, od ulicy Bagno, doszedł nas silny wybuch. To grupa minerska wysadziła plastikiem część ściany. Obok mnie dwaj robotnicy, stary i młody, obaj bez broni. Liczyli, że zdobędą ją na Niemcach w PAST. Coraz więcej zabitych i rannych. Z drugiej strony Zielnej, naprzeciw PAST-y, znajdował się dom mieszkalny (dziś pawilony handlowe). Brama była zamknięta. Mój starszy sąsiad zaproponował przeskok do bramy i ostrzelanie z niej okien PAST-y. Pomysł wydawał się absurdalny. Czym? Jak przebiec ulicę? W bramie będzie się wyraźnym celem dla Niemców. Zgłosił się więc na ochotnika, nie było jednak chętnych do pożyczenia mu broni. Kiedy zwrócił się z propozycją do mnie, odmówiłem. Posiadany od kilku lat pistolet polski FN był w tej sytuacji straszakiem na wróble. Nie przekonały mnie nawet wyzwiska o tchórzostwie. Wreszcie dał mu ktoś karabin. Wyczołgał się spod muru, ruszył...

 

Patrzyliśmy zdenerwowani, jak odurzony walką przeskakuje na drugą stronę. Już jest, czołga się pod budynkiem. Powoli zbliża się do bramy. Wystarczyła krótka seria z PAST-y i pozostał na miejscu... Był ranny. U nas szepty: trzeba go ratować! Nie ma odważnego. Nie, jest. Rusza sanitariuszka. Nie zważamy już na PAST-ę, patrzymy tylko na nią. Zginęła po kilku metrach. A nasz towarzysz jęczy. Na pomoc wyrusza następna sanitariuszka. Dostała w pośladki, skoczyła, zwinęła się i krzyczy o pomoc. Nie ruszył się już nikt.

 

Tymczasem kpt. „Jotes" i kpt. „Kmita" przeszli na ul. Zielną, by rtm. „Leliwie" złożyć meldunek o przebiegu i wyniku akcji ich oddziału. Kpt. „Kmita" domagał się jak największej ilości ropy na doszczętne wypalenie pięter oficyny.

Przypomnieć trzeba, że pierwszy wybuch miny w domu na rogu Próżnej i Zielnej był także sygnałem dla oddziału pożarniczego por. „Jarząbka". Uruchomił on natychmiast motopompę i wkrótce na oblanie pierwszego piętra niższej Pasty oraz części parteru zużył 1000 litrów82 mieszanki ropy z benzyną. Wystrzelony pocisk piata, akcja drużyny miotaczy płomieni oraz rzuty butelek zapalających spowodowały ogień w niektórych partiach małej Pasty, a także pożar reszty samochodów przed jej gmachem. Niemcy jednak po udanej obronie z przedwczorajszej nocy podjęli próbę gaszenia pożaru i odwetu ostrzałem. Dochodziły do atakujących krzyki:,,Feuer, Feuer, Hilfe", a por. ,,Jarząbek" dostrzegł nawet dwu Niemców, na których paliły się mundury, i widział, jak uciekali w głąb gmachu krzycząc: „Hilfe, Hilfe!".

 

O godz. 4 nad ranem pchor. Witold Zalewski „Witold" z obsługi piata został z ostrzału Niemców ciężko ranny w obie nogi. Po jakimś czasie - już w porze dziennej - rtm. „Leliwa" wydał adiutantowi „Leszkowi" rozkaz: „Sprawdź palenie". Adiutant dobiegł do bramy niższej Pasty, stwierdził w jej wnętrzu objęte płomieniem żelastwo poniszczonych łóżek i biegiem wrócił z meldunkiem: „Panie rotmistrzu, pali się". „Jak się pali?" - padło pytanie rotmistrza. „Pali się jak cholera" - brzmiała odpowiedź. ,,Idź teraz sprawdź od strony Bagna, czy tamtędy nie będą mogli Niemcy uciekać". „Rozkaz". Adiutant wybiega z łącznikiem Mieczysławem Kuczakiem „Guliwerem". Okrążając od południa niższą Pastę, mija podnieconych krzykiem atakujących żołnierzy, wśród nich rozpoznaje w biegu stojącego na dachu szopy (przyległej do murów Pasty) łącznika z pocztu dowództwa Gabriela Jaczyńskiego „Pokrzywę", który dołączył wreszcie do oddziału, biorącego udział w akcji bojowej - o czym zawsze marzył. Biegnąc ze strz. „Guliwe- rem" adiutant dociera do ul. Bagno. Tam wpada po kolei na podwórze każdego domu, sprawdza, czy jest tam bezpośrednie połączenie z Pastą i możliwość z niej ucieczki. Gdy z III czy IV podwórza wybiega z przekonaniem, że tędy z Pasty uciec się nie da, nagle pada na ziemię. Z ostrzału snajpera został ranny w nogę. Dzięki strz.,,Guliwerowi" zaniesiony do szpitala na ul. Mariańską, przed opatrunkiem napisał meldunek o niemożności wykonania rozkazu. Była godz. 7 rano. Około godz. 7.15 „Guliwer" doręczył meldunek „Leliwie". "Stał przy oknie w otoczeniu kilku oficerów". Byli to zapewne kpt. „Jotes" i kpt. „Kmita", którzy w tym czasie meldowali ,,Leliwie" o przebiegu rozpoczętego wybuchem pierwszej miny natarcia ich oddziałów.

 

Zaraz po wybuchu miny w domu przy ul. Próżnej nie tylko atakowano Pastę od północy i południa, oblewano równocześnie ropą lewą, niższą stronę Pasty, ale też zaatakowano bezpośrednio prawą bramę wyższej Pasty. Ruszyły do ataku drużyny szturmowe 2, 3 i 9 kompanii84,Kilińskiego" zgromadzone przed wybuchem w tym samym domu, co oddział kpt. „Kmity".

 

„Dotarliśmy tam biegiem - relacjonuje uczestnik ataku strz. Ryszard Bojanowicz „Stolarski" - dziwiłem się, dlaczego nie strzelano do nas z bunkra po lewej stronie bramy, a jedynie obrzucano nas granatami zaczepnymi z góry. Po wyważeniu bramy zastaliśmy w korytarzu wysoką barykadę z worków z piaskiem. Zaczęliśmy ją rozbierać, ale gdy zrobiliśmy w niej wyłom, otwarty został do nas ogień z km z oficyny z naprzeciwka. Musieliśmy się wycofać na pozycję wyjściową, tj. do bramy domu przylegającego do PAST-y, który się już palił".

 

W tym czasie rtm. „Leliwa" nakazuje por. „Jarząbkowi" ponowne wpompowanie porcji ropy na I piętro niższej Pasty. Nowy strzał piata i akcja drużyny miotaczy płomieni potęgują pożar całego piętra.

 

A jak przeżywała tę noc jedna z drużyn 6 kompanii? Wspomina strz. Gustaw Gracki „Junek":

 

„Nasze zadanie - odciąć od strony Bagna ewentualny odwrót czy próbę przebicia się załogi PAST-y. Dlatego teraz zajmujemy poprzeczną oficynę, która od tyłu PAST-y przegradza długie, dość wąskie podwórko obudowane z lewej strony sklepikami połączonymi w jeden podłużny budyneczek z dość stromym dachem. Z prawej strony szeroka szopa przyklejona do wysokiego muru, odcinającego podwórko od reszty «Pociejowa». Podwórko kończy się w głębi (może 100 metrów?) wysokim na jakieś trzy metry murem - za nim są garaże PAST-y. Ona sama patrzy na nas groźnie swoimi okienkami.

 

Siedzimy sobie jak w teatrze i obserwujemy narastające fazy bitwy tego chyba trzeciego poważnego szturmu na ten cholerny «cierń>> Śródmieścia. Jesteśmy przygotowani na przyjęcie szkopów. W oknach mamy parę peemów, sporo granatów i butelek zapalających, i kilka karabinów. Na dole barykada zamyka od strony placu Grzybowskiego ulicę Bagno - a tam reszta chłopaków w pogotowiu, na lewo załoga Próżnej. Niemcy są osaczeni ze wszystkich stron. Zresztą jest taki ruch, atakują takie duże siły, że jesteśmy spokojni i czekamy na dalszy rozwój wypadków [...].

 

Od frontu kilka nowych silnych wybuchów i chyba płomienie miotaczy ognia? To inne kompanie wykurzają szkopów z bunkrów od frontu, które strzegły bramy. Teraz ogień karabinowy znowu gęstnieje: nasi wdzierają się do budynku! Jeszcze nie, to Niemcy odpierają natarcie. Jest już jasny dzień i wszystko jest doskonale widoczne. Nagle na wieży pojawia się flaga: <<Biała!>> - ktoś krzyczy. Okazuje się, że nie biała, a żółta, w ten sposób Niemcy wzywają pomocy. Przecież ich koledzy stoją o kilkaset metrów w Ogrodzie Saskim. Jakiś szkop uruchamia też na szczycie wieży ręczną syrenę alarmową. Ryczy ona z przerwami. Ma to chyba znaczyć: «Pomocy, pomocy!>> Nasi wyborowi strzelcy próbują go dostać, ale to duża odległość i wysokość [...].

 

W pewnej chwili w tym zamieszaniu, kurzu i dymie, a także krzyku wielu ludzi z różnych kompanii, którzy coraz śmielej zbliżają się do umierającego, ale jeszcze odgryzającego się wroga - słyszymy jakiś dziwny i jednostajny warkot. Czołgi? [...] Ale coś te czołgi warczą w jednym miejscu i na tych samych obrotach?! Ktoś wreszcie przynosi wiadomość [...] że jest to motopompa strażacka i teraz duży miotacz płomieni wlewa ropę do trzeciego chyba piętra. Po chwili eksplozja granatów i buchają płomienie. Niemcy drą się, wyrzucają palące się biurka i inne graty, widać krzątaninę w ich oknach i próby gaszenia pożaru, który rozprzestrzenia się coraz bardziej. Jakiś szkop drze się nieludzkim głosem (chyba się pali!): «Gott! Gott! Hilfe!>>> [...] Dym wali oknami, strzały dalej grzmią [...] W pewnej chwili słyszymy wewnątrz budynku gęstą pukaninę, jakby coś się gotowało i trzaskało [...] Co to może być? Tak trzaska paląca się amunicja (potem dowiedzieliśmy się, że Niemcy wrzucili w ogień nadmiar amunicji) [...] Właśnie następuje teraz próba przebicia się od frontu w kierunku Ogrodu Saskiego. Nagle słyszymy okropny wrzask naszych chłopaków i dość gęsty ogień, który po kilku minutach kończy się pojedynczymi strzałami. Wreszcie cichnie prawie zupełnie. Co jest do cholery, gorączkują się chłopcy?! Wzrasta nasze podniecenie, po chwili wiadomość przez łącznika: Niemcy wyskoczyli z bramy i szorowali wachlarzykiem przez gruzy w stronę Ogrodu Saskiego. Wszyscy zostali albo wystrzelani, albo zawrócili do budynku, rezygnując z tej beznadziejnej próby przerwania się przez pierścień blokady.

 

Kiedy tak słuchamy relacji - ze szczytu widocznego przed nami muru zamykającego od naszej strony PAST-ę - spada sznurowa drabinka. Na niej pojawiają się jakieś potwory bez twarzy -to maski gazowe, które Niemcy założyli, bo w PAŚCIE jest dym i czad! Ale szybko ściągają maski i złażą po drabince w dół. Dzieje się to tak szybko, że jesteśmy prawie zaskoczeni. Pierwszy jest oficer, który kieruje tą grupą, która usiłuje wyrwać się tędy. W ręku ma peem, na piersiach magazynki, za pasem granaty [...] «Los! Los! Schnelll>- słychać teraz wyraźnie jego głośne komendy, kieruje ręką rozwijającym się natarciem, wskazując kierunki. Jakiś gruby szkop w mundurze lotnika z drugim taszczą karabin maszynowy i skrzynki, przebiegają na lewo. Ale teraz odzywamy się my! Strzał jeden, drugi, seria [...] Grubas załamuje się w biegu, drugi go zastępuje. Karabin maszynowy zaczyna walić po naszych oknach, za mną sypie się tynk ze ściany i sufitu-pociski idą skosem z dołu. Inni Niemcy rozsypują się w prawo i zaczynają nacierać jak na paradzie! Oficer wciąż popędza [...] Nagle od ich strony lecą pod naszą oficynę «handgranaty»! - widzę je wyraźnie, jak turlają się po podwórku-huk okropny w ciasnym podwórku! Wylatują resztki szyb, a Niemcy już pędzą i są prawie pod naszymi oknami! No nie! Teraz lecą nasze granaty, a wśród nich te «przyzwoite - prawdziwe>>> obronne angielskie! Nasze wybuchy zmiatają kilku szkopów, innym odechciewa się nagle dalszego biegu! Rozbiegają się na boki, pod ściany szop i strzelają gęsto. Odpowiadamy znowu granatami i ogniem. Zaskoczenie nie udało się. Oni zdają sobie z tego sprawę, ich impet słabnie. Kilka mundurów feldgrau leży na asfalcie podwórza, jeden krzyczy rozpaczliwie! Nasza barykada zaalarmowana odgłosami walki przysyła posiłki. Wpadają chłopcy, walą celnym ogniem do przeskakujących Niemców. Kilku naszych wpada nawet na podwórko, chociaż ostrzegamy ich krzykiem. Ogień niemieckiego karabinu maszynowego spędza ich w prawo za osłonę szopy. Jakiś sierżant odbezpiecza duży granat obronny i rzuca go ponad dach szopy z prawej strony. Za szopą ukryło się kilku Niemców. Widzę z przerażeniem, że granat toczy się po dachu, tracąc rozpęd, chwilę się waży, na którą spaść stronę! O rany, a to będzie jatka naszych! Ale na szczęście spada na drugą stronę - niemiecką. Wybuch i krzyki. Barykadujemy, czym się da, bramę na wszelki wypadek! Nagle u Niemców ruch. Oficer utykając coś krzyczy. Wreszcie rozumiemy: <<Zurück! Zurück!>> A więc cofają się. Teraz znowu on osłania swoich ludzi - strzela z peemu, i to dość skutecznie. Nie można nosa wysunąć z okna. Ostrożnie jednak wyglądamy i usiłujemy go trafić. Ale ma szkop szczęście. Poza tym zmienia często stanowiska i jest nieuchwytny dla naszych pocisków! Widać, że to doświadczony żołnierz, jest tak blisko, że widać jego wstążkę Krzyża Żelaznego. Niemcy znowu bardzo sprawnie włażą po drabince za mur PAST-y. Strzelamy do nich, ale jest już dość daleko, dlatego strzelają tylko ci, którzy mają karabiny - a tych jest mało! Ogień nasz nie przynosi im większej szkody, wreszcie jeden spada. Oficer ostatni wspina się po drabince, a jego ludzie zza muru i z okien osłaniają go. Znika za murem [...].

 

Patrzę na swoich kolegów, rozdygotani, rozgorączkowani. Jeszcze nigdy dotąd nie byliśmy w takiej sytuacji, że to my strzelaliśmy do atakujących Niemców jak do tarcz. Dzielimy się gorączkowo uwagami. Pierwszy wniosek: na przyszłość nie bać się «trzonkowców», robią dużo huku, a są mało skuteczne. Przecież Niemcy znaleźli się pod ich osłoną tak blisko. Chwalimy granaty angielskie - ale jest ich tak mało! Żeby tak tu nasz rkm był na stanowisku - wzdychamy! Ale bitwa o PAST-ę trwa dalej..."

 

Szturmujący uprzednio bramę dużej Pasty atakują ją powtórnie. Prowadzi plut.,,Wilk" (NN) i pchor.,,Jacek".,,Wilk" został ranny odłamkiem granatu w nogi, a strz. Henryk Tarnowski „Murzyn" w pierś. Atak znowu przerwano. Zaniesiono obu rannych do szpitala na ul. Mariańską. Dowództwo nad pozostałą grupą objął kapral ze 165 plutonu.

 

„Po jakimś czasie - relacjonuje strz. „Stolarski" - po raz trzeci szturmowano bramę, lecz tą drogą nie było mowy, aby przedostać się na podwórze, jak również do wnętrza budynku. Po tym ataku (około godziny 9 rano) dostaliśmy rozkaz wycofania się na drugą stronę ul. Zielnej do budynku naprzeciw niższej części PAST-y. [...] Aby się tam dostać, musieliśmy biec drogą okrężną przez ul. Próżną, Bagno i Świętokrzyską i wtedy natknęliśmy się na żołnierzy, którzy prowadzili do dowództwa dwu wziętych do niewoli Niemców.

 

Z powiadań kolegów eskortujących Niemców dowiedzieliśmy się, że po nieudanej próbie wdarcia się południowej grupy, atakującej podwórze przez wyburzony mur, pięciu Niemców w przeciwnatarciu ostrzeliwując się wydostało się przez ten wyłom i zaczęło uciekać przez Bagno w kierunku Próżnej. Dwu z nich zastrzelono. Trzeci wpadł do stolarni, w której się jakiś czas ostrzeliwał, po czym ją podpalił, ale w czasie wznowionej próby ucieczki został zabity. Dwu natomiast, których prowadzą do dowództwa, poddało się".

 

W tej strzelaninie został ciężko ranny żołnierz z 9 kompanii - Seweryn Czarnecki ,Kruk"; przeniesiony do szpitala na ul. Śliską 51 zmarł tego dnia w obecności sanitariuszki Janiny Rycharskiej „Hanki".

 

Rtm. „Leliwa" wysłał tymczasem łącznika do por. ,,Jarząbka" z pisemnym rozkazem: „Palić trzecie i drugie piętro". Rezultat był niebawem widoczny. Po nowym „zastrzyku” mieszanki gmach zaczął się palić jak pochodnia. Z wyższych pięter do uszu atakujących dochodziły krzyki: „Raus, raus". W obserwujących zewnątrz budzą się mieszane uczucia zadowolenia i grozy. Kapral-trębacz z drużyny pożarniczej podniecony widokiem dymu i płomieni zaczął grać na trąbce melodię Warszawiank86. Por. „Jarząbek" wpada na pomysł wezwania Niemców trąbką do poddania się. Dyktuje trębaczowi alfabetem Morse'a tekst niemiecki: „Waffen nieder, sonst werden sie weiter verbrandt" (Złożyć broń, inaczej będziecie nadal paleni). Nie otrzymał odpowiedzi. Natomiast na szczytowym tarasie Pasty ukazał się żołnierz niemiecki, który żółtą flagą zaczął nadawać jakieś sygnały w kierunku Ogrodu Saskiego. Domyślano się, że to sygnały wzywające pomocy. Próbowano zestrzelić żołnierza. Zanim się to jednak stało, nadleciał niemiecki samolot, kilkakrotnie okrążając płonący gmach Pasty. Atak przerwano; powstańcy kryli się przed obserwacją lotnika.

 

Gdy samolot odleciał w kierunku Okęcia, nowe rozkazy „Leliwy" wznowiły natarcie.

 

Minęło już południe. Drużyna pożarnicza por. „Jarząbka" przerzuca wytrysk mieszanki z motopompy na wyższe piętra gmachu.

Ze strychu częściowo zburzonego (wybuchem pierwszej miny) domu przylegającego do szczytu Pasty od strony ul. Próżnej trójka żołnierzy z 9 kompanii: Kazimierz Makowski „Hala", Wincenty Rokicki „Rogala" i Tadeusz Mank „Szczodry", podsyca miotaczami płomieni pożar III piętra prawej strony gmachu Pasty.

 

Saperzy przystawili drabiny do skrajnego nie okratowanego okna wysokiego parteru Pasty. Ppor. „Szary" skierowuje oddziały „Kilińskiego" do ataku na lewą stronę gmachu. Po drabinach wdzierają się do wnętrza oddziały szturmowe z 1, 2 i 3 kompanii. Żołnierze rozbiegają się przez hol po pokojach parteru87. Duszno tu, dym, gorąco, brak powietrza. Ostrzał z różnych stron. Nie wiadomo, kto skąd strzela i do kogo. Z żołnierzami wbiega też sanitariuszka Mirosława Karbowniczek ,,Barbara" z 3 kompanii. Tak relacjonuje przebieg ataku:

 

„Wbiegliśmy w duży pusty pokój, gdzie drzwi już nie było. Nasi chłopcy wdarli się w korytarze, skąd dochodziły silne detonacje, bo Niemcy zrzucali z wyższych pięter całe wiązki granatów. Byłam z pchor. «Smugą». Mieliśmy jeden karabin i trochę naboi. Dostawiliśmy do okna stół, na który wszedł «Smuga» i zajął stanowisko bojowe. Stałam przy stole, podając naładowane magazynki. Z przeciwległej strony ulicy oblewano Pastę strumieniami nafty. Zaczęły się palić framugi okien. Widziałam skaczącego z wyższych pięter Niemca z otwartym, zwykłym, przeciwdeszczowym parasolem. Pokój, w którym się znajdowałam, był pełen dymu i tak zasypany odłamkami i pociskami, że robiło się szaro i trudno było oddychać. W tym właśnie momencie osunął się ze stołu «Smuga». Złapałam go, gdy padał na ziemię. Uklękłam, rozdarłam koszulę szukając rany. Na piersi miał zadraśnięcie i małe wgłębienie, które wypełniało się powoli, a chłopak z sekundy na sekundę zmieniał się tak bardzo, że, gdy wstałam z klęczek, patrzyłam na niego z przerażeniem i niedowierzaniem, że to on i że tak szybko się umiera.

 

Ostrzał był okropny. Przylgnęłam do ściany, nie ruszając się, odłamki i pociski, które wpadały przez okno, dziurawiły ściany i obrywały mur. Byłam cała obsypana tynkiem. W pokoju byłam tylko z martwym już kolegą. Czekałam, kiedy i ze mną będzie koniec. Po takim silnym ataku nagle zapanowała głucha cisza. Poderwałam się wtedy i wybiegłam na korytarz wiodący a głąb budynku. Tu już nie byłam sama. Tu byli nasi. Nie wiem, jak długo to wszystko trwało. Byłam spragniona wody. Co najmniej przez 2 dni nie miałam nic w ustach. Chłopcy weszli do sali, gdzie poległ «Smuga». Ktoś wezwał do zachowania ciszy.

 

Po wyjściu z budynku było mi wstyd, że żyję, że idę na własnych nogach.

 

Widziałam, jak chłopcy wyprowadzali z piwnicy dużą grupę Niemców, z rękami podniesionymi. Piwnica ta znajdowała się prawie pod pokojem, w którym śmierć poniósł «Smuga», a ja przeżyłam jedną z najcięższych chwil swego życia".

 

W podobnych okolicznościach jak pchor. „Smuga" został ciężko ranny w czasie opanowywania gmachu st. strz. z 1 kompanii Jerzy Jan Kula ,Stefan Gołąb". Przeniesiony do szpitala w PKO - niebawem zmarł.

 

Także po zewnętrznej stronie gmachu, od strony południowej na dachu szopy, przyległej do Pasty - został zabity wspomniany już łącznik pocztu dowództwa batalionu-strz. Gabriel Jaczyński „Pokrzywa 88.

 

W czasie, gdy „Barbara" próbowała ratować pchor. „Smugę", drużyny „Kilińskiego" stopniowo kontrolowały i opanowywały palący się gmach. W tym szturmie brał też udział pchor. B. Francki z ,,Koszty". Tak go wspomina kpt. „Kmita": „Za wiele wysunął się nam na klatkę schodową prowadzącą na szczyt wieży «Cedergrenu» i jego właśnie [...] poczęstowano serią pistoletu maszynowego w twarz i w płuca". Nie wiedziano o tej stracie w kolejnej grupie biegnących. Byli wśród nich z „Kilińskiego" - „Połabski" i „Tumry". Biegli w górę, choć gorąco było jak w piekle, w pokojach porozrzucane oporządzenie, a Niemców ani śladu. „Połabski" zatrzymał się na IV piętrze. „Tumry" pobiegł dalej, ale na VI piętrze z góry doszedł go okrzyk Zbigniewa Czajkowskiego „Nowaka": „Niemców na górze nie ma!" Zbiegają wszyscy z powrotem. Okazało się, że jakimś sposobem poukrywali się w piwnicach. Później dowiedziano się, że zbiegli do piwnic skrajną, krętą, żelazną klatką schodową.

bottom of page