top of page

1 sierpnia na Placu Napoleona

          Pod datą 1 sierpnia 1944 roku rotmistrz Roycewicz zapisał w swym dzienniku: „Już od wczesnego ranka razem z moim adiutantem «Witeckim» pracowaliśmy nad aktualnymi sprawami batalionu. W pewnej chwili zadzwonił dzwonek i weszła łączniczka «Zadra» z rozkazem od dowódcy: «Godzina ‘W’ wyznaczona na dzień 1 sierpnia, na godzinę 17». Natychmiast poleciłem adiutantowi rozpisać meldunki, a sam udałem się do porucznika «Ostoi». Podałem mu, że wcześniej będę na mojej kwaterze wyczekiwania. Około godziny 11 usłyszałem wycie syreny i odniosłem wrażenie, że Niemcy zarządzili alarm, co mogło oznaczać, że poruszanie się po Warszawie natychmiast może ustać. Wyskoczyłem na ulicę i udało mi się złapać dorożkę konną. Kazałem się wieźć na ulicę Jasną. Dorożkarz, zdaje się, był pewny mojego pośpiechu. Byłem w długich butach i spodniach wojskowych, a tylko marynarka robiła ze mnie cywila. W kieszeni miałem przygotowany rewolwer…”.

            Tak rozpoczął się pierwszy dzień powstania w Batalionie „Kiliński”. Pogoda tego dnia – jak to często bywa o tej porze roku – była zmienna, po nocnych opadach w ciągu dnia wyjrzało zza chmur ostre sierpniowe słońce, wieczorem nad niektórymi dzielnicami miasta znowu przeszły przelotne opady. Na ulicach ruch był znacznie większy niż zwykle. Wielu przechodniów pod połami ukrywało jakieś zawiniątka i paczki. Tramwaje jadące mostem Poniatowskiego z Pragi do Śródmieścia zatłoczone były młodzieżą, w odwrotnym kierunku prawie puste. Chłopcy w butach z cholewami, dziewczęta w kurtkach lub „prochowcach” zarzuconych na ramiona. Wszyscy jakby się gdzieś śpieszyli, w naelektryzowanym sierpniowym powietrzu czuło się ogólne podenerwowanie.

            Czyżby Niemcy tego nie dostrzegali ?

            Niemiecki historyk Hanns von Krannhals w wydanej niedawno książce "Powstanie Warszawskie 1944" pisze, że na wiele tygodni przed wybuchem powstania ówczesny dowódca Policji Bezpieczeństwa w Warszawie dr Ludwig Hahn znał jego „generalny plan”. Przewidywano, że rozpocznie się 1 sierpnia w godzinach między 11.00 a 12.00. Dowództwo niemieckiej 9. Armii już 26 lipca zostało poinformowane o możliwości wybuchu powstania. Szef Nadkomendatury Polowej Wehrmachtu w Warszawie Rainer Stahel, jeśli nie podejmował żadnych kroków prewencyjnych, to tylko dlatego – jak twierdził – by „nie prowokować strony polskiej”.

Codziennie na jego biurko spływały policyjne raporty, meldunki płatnych agentów oraz zwykłych donosicieli. W archiwach zachowały się opisy dziesięciu przedwczesnych potyczek, które miały miejsce na terenie Warszawy między godziną 14.00 a 16.30.

            Rotmistrz Roycewicz z okna swej kwatery obserwował ruch na ulicy Świętokrzyskiej. Było już późne popołudnie. Jak zwykle o tej porze dnia tłum przechodniów kierował się do przystanków tramwajowych przy Marszałkowskiej. W pokoju dowódcy było coraz mniej ludzi. „Była chyba godzina 16, gdy posłyszeliśmy odgłosy strzelaniny na placu Napoleona. Otrzymałem meldunek, że przyjechała żandarmeria niemiecka – pisze w swych wspomnieniach rotmistrz. – Do godziny «W» było jeszcze daleko. O zaskoczeniu Niemców w rejonie placu Napoleona nie było już mowy. Żeby nie dać Niemcom szansy umocnienia się na swych pozycjach, zdecydowałem się zaatakować i, pospiesznie chwytając w dłonie broń, zbiegliśmy na dół.

            Do walki wyszedłem w mojej przedwojennej oficerskiej rogatywce z czerwonym otokiem (barwami mego 25. Pułku Ułanów), z dystynkcjami. Byłem w cywilnej szarej marynarce z biało- czerwoną opaską na lewej ręce, w moich wojskowych bryczesach i wysokich czarnych butach ułańskich. Zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, czym dla moich chłopców i mieszkańców Warszawy jest widok polskiego oficera”.

Prudential przy Placu Napoleona

            Przypadek sprawił, że w tym czasie był tu także Stefan Kisielewski. Pisał: „Pamiętam, że znalazłem się na placu Napoleona. Wszędzie przemykały tłumy młodzieży. Zbliżałem się do Mazowieckiej, kiedy nagle rozlega się salwa strzałów, jedna i druga, uciekający tłum porwał mnie ze sobą. Wpadliśmy do jakiejś bramy. Zacząłem pytać pewnego gościa, co się dzieje, bo wiedziałem, że jeszcze sporo czasu do godziny «W». Patrząc na mnie z politowaniem, odpowiedział: „Strzelają panie, do gołębi, do gołębi. Przestałem się głupio pytać”.

            Oczom przechodniów ukazał się niezwykły widok. Na skrzyżowaniu ulic Świętokrzyskiej i Jasnej pojawiły się jakby wyrosłe spod ziemi grupki młodych ludzi z biało-czerwonymi opaskami na ramionach. Przeskakując z bramy do bramy i kryjąc się pod murami, zbliżali się do placu Napoleona. Tylko nieliczni mieli broń, większość trzymała w dłoniach butelki z benzyną lub ręczne granaty. Na ich stał czele mężczyzna w średnim wieku, w ułańskiej czapce na głowie, w butach do jazdy konnej, lekko utykający. W jednej dłoni trzymał laseczkę, w drugiej – broń.

W połowie drogi między ulicą Jasną a placem Napoleona zatrzymał ich zmasowany ogień niemiecki. Trzej żandarmi ukryci na dachu po przeciwnej stronie ulicy obrali sobie za cel dowódcę w ułańskim stroju. W jego stronę posypał się grad kul, które lądując u jego stóp, rozbijały płyty chodnika. Kilku żołnierzy zostało rannych, zginął adiutant „Witecki”, trafiony w głowę. W pewnym momencie dał się słyszeć huk silników wozów pancernych i ciężarówek zbliżających się ulicą Mazowiecką od strony Ogrodu Saskiego. „Piat na stanowisko” – padł rozkaz rotmistrza. Z sąsiedniego domu wypadł strzelec „Kordian”, położył się na skraju chodnika i wypalił do wysiadających z „budy” żandarmów. Niestety, pocisk nie wybuchł. Drugi strzał, potężny wybuch i z rozbitego balkonu narożnej kamienicy posypały się na Niemców kawałki cegieł, gruz i szkło. Ostrzeliwani przez powstańców, zaczęli uciekać w kierunku placu Napoleona. „Chłopcy! Atakujemy!” – padła kolejna komenda. Biegnący nieparzystą stroną ulicy Świętokrzyskiej żołnierze 164. Plutonu dotarli pod gmach Prudentialu, a znajdujący się po drugiej stronie ulicy rotmistrz Roycewicz zatrzymał się w bramie domu numer 28.

            „Pomimo strat w naszych szeregach chłopcy biegli naprzód, jakby ogarnięci szałem, nawołując jeden drugiego, jakby z radości, że wreszcie mogą otwarcie walczyć. Ta ich brawura i mnie dodawała odwagi” – napisze potem we wspomnieniach.

            Jako pierwsi do ciężkich, metalowych drzwi wejściowych Prudentialu dotarli podchorąży „Tumry” – Edward Mortko oraz bracia Frymusowie: Jerzy pseudonim „Garbaty” i Włodzimierz pseudonim „Piast”.

            Niemcy, nie spodziewając się obecności powstańców w dobrze strzeżonym budynku, nie podjęli walki. W jednym z pomieszczeń spotkano parę Włochów, mających swoją flagę narodową. Ktoś wpadł na pomysł, by oderwać zielony pas – i tak powstał pierwszy biało-czerwony sztandar powstańczy, który wywieszono w oknie na trzecim piętrze. Na dole rozległy się oklaski.

            „Tumry”, „Garbaty” i ich koledzy w błyskawicznym tempie zdobywali kolejne piętra. W połowie drogi zatrzymał ich grad kul. Na dachu Poczty Głównej, położonej po drugiej stronie placu Napoleona, w oknach budynku i bramie pojawili się snajperzy. Na skwerze ukryte za przeciwlotniczym schronem karabiny maszynowe rozpoczęły zmasowany ostrzał piętra, na którym znaleźli się powstańcy. Trudno powiedzieć, jak zakończyłaby się akcja, gdyby nie determinacja jednego żołnierza – podchorąży Jerzy Frymus „Garbaty” należał do najlepszych strzelców batalionu. „Biuletyn Informacyjny AK” nr 38 tak relacjonował przebieg walk: „Nagle nasz atak został zatrzymany. Kiedy niemieckie karabiny maszynowe otworzyły ogień, «Garbaty» wybija kolbą okno. Przed nim plac Napoleona jak na dłoni. Na dachu, w oknach pełno Niemców, a na skwerze obsługa cekaemu. Wszyscy są łatwym celem. «Garbaty» strzela bez wytchnienia, bez przerwy, jedna seria za drugą. Po chwili stanowiska cekaemów milkną, żołnierze Wehrmachtu walą się na ziemię, strzały milkną, zalega cisza.

Droga na szczyt Prudentialu jest otwarta…”.

 

          Ile sił w nogach pobiegli na górę, na ostatnie 16. piętro, skąd rozpościerał się widok na całą Warszawę. W niektórych miejscach wybuchły już pożary. Była godzina 17.15. Na taras Prudentialu dotarło dziesięciu powstańców. Podchorąży „Garbaty” miał przygotowaną biało-czerwoną flagę, przywiązał ją do leżącego na ziemi bosaka i wywiesił na zewnątrz tak, by była jak najlepiej widoczna. Zdając sobie doskonale sprawę z doniosłości chwili, żołnierze „Kilińskiego” odśpiewali Warszawiankę i oddali honory fladze, która stała się symbolem walczącej Warszawy. Kiedy opuścili taras i zeszli kilka pięter niżej, nagle „Garbaty” półprzytomny osunął się w ramiona kolegów. Pokonanie 16 pięter, w sumie 392 stopni schodów, i do tego w szalonym tempie, kosztowało go wiele wysiłku. Od lat chorował na gruźlicę, ze szpitala wyszedł zaledwie tydzień przed powstaniem. Był świeżo po zabiegu odmy płucnej.

            Generał Bór-Komorowski, który przebywał na dalekiej Woli, zanotował w swym pamiętniku: „Zanim mrok zapadł, nasz posterunek na dachu dojrzał powiewający w centrum miasta, na jednym z budynków sztandar narodowy. Wiadomość ta podniosła wszystkich ogromnie na duchu, był to bowiem dowód bezsporny, że naszym się powiodło. Widok biało-czerwonej flagi powiewający dumnie i po raz pierwszy od pięciu lat nad miastem robił niezapomniane wrażenie. Z położenia budynków zorientowaliśmy się, że to gmach Prudentialu i PKO w rejonie placu Napoleona. W różnych punktach miasta wybuchały też pożary. Sądzę, że kłęby dymów, a może także powiewająca nad miastem flaga na Prudentialu, nie mogły ujść uwagi przednich straży sowieckich na przedpolu Warszawy. Odgłosy artylerii dobiegały stamtąd nieustannie”.

            A oto notatka profesora Aleksandra Gieysztora (oficera AK pseudonim „Brodzicz”, po wojnie prezesa Polskiej Akademii Nauk): „W Śródmieściu wraz z Powiślem i Starym Miastem podjęto wiele akcji. Zaatakowano Pocztę Główną na placu Napoleona oraz Prudential, najwyższy budynek w Warszawie. Był widoczny z daleka, także z odległych przedmieść, toteż fakt, że już w pierwszych godzinach powstania na jego dachu pojawiła się biało-czerwona flaga, miał dla wszystkich doniosłe znaczenie psychologiczne i moralne”.

1 sierpnia wieczorem lunął ulewny deszcz i na wielu odcinkach walki ustały. W dowództwach podsumowwyano pierwsze akcje. Oficerowie Batalionu „Kiliński” spotkali się na Świętokrzyskiej 28. Panował podniosły nastrój, bilans pierwszego dnia walk był imponujący – oprócz Prudentialu zdobyte zostały koszary Sonderdienstu przy ulicy Moniuszki, komenda granatowej policji przy Szpitalnej, a także budynki MZK i PKO. Bez walki opanowano gmach radia przy ulicy Zielnej. W ręce powstańców wpadło wiele broni i amunicji. Niemieckie załogi poczty na placu Napoleona i koszary Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej (RONA) przy ulicy Górskiego zostały otoczone.

            Dla żołnierzy Batalionu „Kiliński” był to dzień zwycięstwa. Na ręce dowódcy napływały zewsząd gratulacje i wyrazy uznania. Największe znaczenie miało opanowanie leżącego w samym sercu Warszawy „drapacza chmur”. Niestety, wiadomości nadchodzące co chwilę z innych rejonów miasta były wielce niepokojące. Załamał się szturm na plac Zamkowy, nie opanowano mostów Kierbedzia i Poniatowskiego, ciężkimi stratami opłacono ataki w alei Szucha i na placu Unii Lubelskiej. Niektóre oddziały straciły tego dnia 20–25 procent swoich żołnierzy.

bottom of page